Komin story - tragedia w V aktach

Prolog
Dziś opowieść o prozie dnia codziennego. Od przełomu 2004 i 2005 roku mieszkamy na Żwirki i przed przeprowadzką wykonane zostało CO z dwufunkcyjnym kotłem gazowym. Kocioł taki posiada zamkniętą komorę spalania więc komin ma tzw "rurę w rurze". Rura zewnętrzna zasysa powietrze (niezbędne do spalania) do komory spalania a rura wewnętrzna odprowadza spaliny. Tyle teorii.
Akt I
Jakieś 4 lata temu został przeprowadzony remont dachu. Dach remontowali dwaj osobnicy, których stan wskazywał na znaczne spożycie każdego dnia. Zrobili remont i po najbliższym deszczu zalało mi łazienkę. Jako, że remont jeszcze trwał to  poszedłem do nich i przedstawiłem sytuację. "Nie głoś tego do administracji my to poprawimy i nie będzie ciekło" i faktycznie po kolejnej ulewie suchutko. Po ok 2 miesiącach znów zaczęło lekko ciec. Poszedłem na strych patrze a "my to poprawimy" zrobili poprawkę tak, że nad moją łazienką obok komina gdzie przeciekało położyli ... starą grubą kurtę zimową. Do póki kurtka nie przeciekła było sucho, ale w końcu nie "strzyimała".
Akt II
Przepychanki z ZGM Bytom trwały jakieś 3 lata, w końcu jeden młody pracownik wspomnianej firmy podszedł normalnie do tematu i "przyślę Ci tam ekipę i zrobią jak należy". I faktyczne ekipa przybyła. Przybyła w dniu meczu Lecha z Menchesterem City w Champions League, pamiętam bo każdy kto mecz oglądał wie jaka wtedy była zima (jakieś -20° może nawet -25° i śnieżyca, która zasypała kompletnie boisko). Ekipa pracowała od wczesnych godzin popołudniowych do wieczora, gdy ok 19 wróciłem do domu moje ogrzewanie nie działało, temperatura w domu wynosiła 14°C Mak biegał po domu w polarze, a małżonka osobista się trzęsła jak galert. Wchodzę na strych i co widzę: dachówka nad moją łazienką "przełożona" przepusty przez dachówkę dla komina kotła i wentylacji łazienki wymienione na nówki ocynkowane :) i wszystkie dziury zatkane, nawet ta z rury od pobierania powietrza!! Więc CO nie działa - nie ma tlenu nie ma spalania!
Akt III
Żona i Mak dostali przesiedlenie do teścia, a pan Marcin ubrał się ciepło (na strychu było niewiele mniej niż na zewnątrz) i poszedł robić dziurę w rurze która pobiera powietrze, do komory spalania. Z powodu braku prądu na strychu i braku długiego przedłużacza dziura została wykonana ręcznie przy pomocy brzeszczota w świetle taszlampy na marginesie dodam, że pierwsza połowa meczu poszła się paść. Ale udało się przywrócić ogrzewanie, druga połowa meczu w zimnie (mniejszym niż na strychu), ale już przed TV. Następnego dnia rano w domu było 18°C.
Akt IV
Młody pracownik ZGM spotkany przypadkowo na strychu przyjżał się naprawie i przeprosił za zaistniałą sytuację, po czym dodał "przyślę ich tu ponownie i zabezpieczą ten otwór" (ten na zasysanie powietrza, siatką żeby nic się do rury nie dostało). Najwidoczniej jednak o mnie zapomniał bo dziura pozostała niezabezpieczona. Jako, że remont się udał więc nas już nie zalewa trzeba pomalować sufit w łazience!! W ostatni czwartek zaszpachlowałem na nowo łączenie płyt G-K zatopiłem siatkę w piątek druga warstwa masy szpachlowej "śmig". A w sobotę rano szlifowanko i maluję. Przed malowaniem wyciągnąłem kratkę wentylacyjną, żeby ją umyć i nie pomalować. I tu kolejny suprajs rura spiro kanału wentylacyjnego spadła mi na łeb.
Akt V 
Otóż macherzy od remontu komina i zatykania dziur, gdy dali nowe przejścia przez dachówkę nie podłączyli rury spiro od wylotu!! Zamiast malować udałem się do sklepu zakupiłem nowy kawałek rury piankę montażową i taśmę uszczelniającą do kanałów wentylacyjnych oraz kilka drobiazgów do zabezpieczenie otworu do zasysania powietrza. Wywaliłem nową dziurę z łazienki na strych podłączyłem się wentylacją do istniejącego wylotu zapiankowałem pozostałe dziury no i działa. Ponadto zabezpieczyłem dziurę od powietrza siatką alunet.
Epilog
Po co ten cały wywód?? Nie chciałem się chwalić swoimi umiejętnościami "majsterkowania"! Chciałem pokazać jak działają zarządcy nieruchomości w tym kraju i jakich mamy fachowców. W miedzy czasie (choć podobno nie istnieje nic takiego jak między czas) kilkukrotnie zgłaszałem do ubezpieczali i ZGM zalanie i dwukrotnie zostało mi przyznane jakieś kilkudziesięcio złotowe odszkodowanie. Cała ta zabawa kosztowała mnie jakieś 100 zł na materiały i dzień roboty oraz 5 lat wkurwiania się do granic możliwości!!



1 komentarz:

  1. Doskonała historia. Ja z remontowcami nei mam aż takiej traumy, ale rzeczywiście wyegzekwowanie poprawek od ekipy remontowej graniczy każdorazowo z cudem... Całe szczęście, że Kofa taki zdolniacha, to sam naprawi :)

    OdpowiedzUsuń